Blog sklepu scrapbookingowego SCRAPKI.PL

czwartek, 28 lipca 2011

Anai przedstawia swoje ulubione produkty

Od dziś rozpoczynamy nowy cykl dotyczący naszych ulubionych produktów. Myślę, że większość z nas na początku swojej scrapowej drogi zadawała sobie pytania - co jest fajne? co mi się przyda? co warto kupić? i jak w ogóle tego się używa? Im więcej wiedziałyśmy, tym ilość takich pytań malała, ale nadal zdarzały się sytuacje, w których pojawiało się coś, czego nie używałyśmy wcześniej i większość z nas byłaby zadowolona, gdyby gdzieś można było "o tym czymś" przeczytać. Inspirowane naszymi własnymi doświadczeniami i "scraperską ścieżką" jaką podążamy, będziemy co miesiąc dzielić się wrażaniami z używania naszych ulubionych produktów.

Swoje ulubione produkty przedstawia Anai

ANAI_SIGGIE


Numer 1: wykrojniki Spellbinders

Odkąd zakupiłam maszynkę BigShot nie ma chyba miesiąca, żebym nie kupiła jakiegoś wykrojnika. I - o ile bardzo sobie cenię solidne wykrojniki firmy Sizzix, które doskonale radzą sobie z tekturą, materiałami i ogólnie trudnymi bazami, o tyle wykrojniki Spellbinders to moja miłość od pierwszego użycia.
Nie nadają się one co prawda do grubych materiałów, ale pozawalają na wycinanie, wytłaczanie, a nawet barwienie tła z pozostawieniem eleganckiej obwódki. Pakowane zazwyczaj po kilka w tym samym wzorze, ale w różnych rozmiarach - pozwalają na tworzenie ładnych przestrzennych efektów. Lubię np. umieścić stempel (obrazek, napis, cokolwiek) na jednej warstwie, a pod spód podkleić papier w kontrastowym kolorze wycięty większym wykrojnikiem. Dzięki funkcji wytłaczania nawet jedna warstwa wygląda bardzo elegancko. Miłośnikom kartkowania na pewno nie trzeba tych wykrojników przedstawiać - potrafią one niesamowicie ułatwić pracę nad kartkami, a jednocześnie nadać im ładne eleganckie wykończenie.
Mój absolutnie ulubiony zestaw to motyle - Shapeabilities - Butterflies Two. Uwielbiam ich kształty i to, że pozwalają mi na wycinanie ładnych całkiem sporych motyli Uwielbiam sklejać je warstwowo i ozdabiać mediami - w ten sposób mogę tworzyć własne przestrzenne i bardzo unikalne dodatki.








Któż nie kocha wypukłych perłowych perełek? Przyznać jednak muszę, że odkąd do naszego sklepu trafiła nowa formuła Liquid Pearls, moja miłość do niech gwałtownie wrosła! Jeśli kiedykolwiek mieliście problem z nałożeniem ładnych okrągłych perełek i traciliście czas i nerwy na metody typu ostukiwanie papieru od spodu, dmuchanie na stożkowane w kształcie "perełki", czy nadawanie im kształtu za pomocą igły (wszystkie trzy metody towarzyszyły mi dzielnie przez ostatnie lata ), to musicie
koniecznie przetestować nową formułę, a także nowe bardziej nasycone kolory!
Liquid Pearls umieszczone są nadal w takich samych opakowaniach, ale mają nową oprawę graficzną (wyraz "liquid" pisany kursywą). Są gęstsze i (to już moje prywatne skojarzenie) jakby z dodatkiem gumy - dzięki temu nie rozlewają się tak łatwo po powierzchni, ale też nie zastygają w stożkowatym kształcie. Natychmiast po nałożeniu kropli formuje się z niej śliczna okrągła kulka. Z moich doświadczeń wynika, że na powierzchniach bardziej chropowatych (jak np. materiał) łatwiej jest uformować kulkę,
a na powierzchniach bardziej śliskich tworzą się tzw. półperełki. Ale tak czy inaczej - kształt jest okrągły od razu po nałożeniu.
Przewaga perełek w płynie od np. perełek samoprzylepnych jest taka, że możemy je nakładać w dowolne wzory oraz samodzielnie kontrolować ich wielkość. Od naprawdę malutkich, do całkiem sporych - wystarczy tylko wycisnąć więcej preparatu z tubki i pamiętać, że większa kropla potrzebuje również więcej czasu na wyschnięcie.
Dlatego też w moich pracach perełki są najczęściej ostatnim elementem - nakładam je na gotową pracę i odkładam ją na jakiś czas do wyschnięcia w bezpieczne miejsce.
Nie zapominajmy również, że Liquid Pearls można traktować jak perłową farbkę - samodzielnie lub rozcieńczając wodą, a nawet dodając odrobinę np. do farby akrylowej
Mój ostatnio ulubiony kolor to Canteloupe, ale to zdecydowanie kwestia mojej ostatniej fascynacji tym kolorem








Musicie mi uwierzyć na słowo - jestem dość oszczędna w kwestii narzędzi scrapowych - często korzystam z narzędzi kupionych w marketach budowlanych, używam tanich pędzli, gąbeczek do makijażu, wiele mediów nakładam po prostu palcami itp. itd. Jeśli pojawia się jakaś nowość na rynku scrapowych narzędzi, to w pierwszej kolejności zastanawiam się, czym tańszym mogę ją zastąpić i uzyskać taki sam efekt. Oczywiście zdarza się czasem tak, że po czasie okazuje się, że narzędzie zaprojektowane specjalnie z myślą o scraperkach jest jednak wygodniejsze i daje lepsze efekty niż zamienniki... Tak było właśnie w tym przypadku.
Przez lata z powodzeniem używałam grubej igły np. do dziurkowania papieru celem włożenia w niego ćwieka Od pewnego czasu w zamian używam szpikulca Tima Holtza i muszę przyznać, że jest on o wiele wygodniejszy... Znacznie większy od igły nie ginie tak łatwo na biurku (a przecież rzadko na naszych biurkach w czasie pracy panuje idealny porządek, prawda?); ma wygody gumowy uchwyt, dzięki któremu nie wyślizguje się z ręki i bardzo wygodnie się go trzyma; pozwala również na samodzielne ustawienie długości naszej igły - dzięki temu możemy sobie ustawić taką długość, z jaką najwygodniej się nam pracuje Igła w tym narzędziu jest jednak dość łagodnie zakończona (w porównaniu do igieł krawieckich) - dzięki temu mam wrażenie, że trzeba by się mocno postarać, żeby się tym szpikulcem zranić. Oczywiście moja oszczędna dusza nie zadowoliłaby się tymi wszystkimi zaletami, gdyby jedynym przeznaczeniem szpikulca miało być robienie dziurek w papierze. Ja używam go naprawdę na wiele sposobów. Pozwala mi on wygodnie podważać papier zabezpieczający z dwustronnej taśmy klejącej. Z łatwością udrażniam z jego pomocą zaschnięte buteleczki z farbkami z precyzyjną końcówką, brokatem w kleju czy Glossy Accents. Jeśli przyklejam do jakiejś pracy elementy za pomocą kleju, a po ich przyciśnięciu klej nieładnie wychodzi na boki, to za pomocą szpikulca delikatnie zbieram nadmiar kleju, a szpikulec oczywiście zaraz czyszczę. Idealnie nadaje się on również do precyzyjnego nakładania naklejek, czy drobnych samoprzylepnych elementów - przyklejam je do szpikulca i za jego pomocą ustawiam dokładnie w tym miejscu pracy, gdzie powinny się znajdować - w ten sposób po pierwsze unikam dotykania pracy, co może mieć znaczenie, jeśli jest pokryta np. jakimiś długo schnącymi mediami, po drugie przy nakładaniu nie zasłaniam sobie pracy ręką - mogę więc umieścić naklejany element o wiele precyzyjniej!
Tak więc z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że szpikulec zdecydowanie sprawdza się w moim scrapowym warsztacie lepiej niż igła.


Anai

5 komentarzy:

oshin pisze...

Nie bawiłam się Holtzowym, ale ten szpikulec z drewnianą rączką dostępny czasem w sklepach scrapowych jest świetny. I zdecydowanie lepszy od igły. A cenę ma przyjaźniejszą :)
Za to pokochałam distresser Holtza, zaiste w porównaniu z nożykami i nożyczkami, którymi do tej pory męczyłam papier, to niebo a ziemia.

Unknown pisze...

Ja mam szpikulec po dziadku -taki szewski. Dokładnie robię nim to samo co ty. Mój ma tylko drewnianą rączkę ;o)))
Wykrojników mogę jedynie pozazdrościć, ale to pewnie kwestia czasu, bo kiedyś będe obrzydliwie bogata i kupię je sobie ;o))

Aneladgam pisze...

Chyba trzeba będzie w Big Shot zainwestować...

Kayla pisze...

ja zamiast szpikulca uzywam pinezki takiej jak tu:
http://habson.pl/images/PINEZKI.png
Pewnie mniej wygodna, ale za to cena przyjazna ;)

Karola Witczak pisze...

Fantastyczny artykuł, świetnie będzie poczytać o Waszych ulubieńcach :) Ja też nie rozstaję się z tym szpikulcem :))

Prześlij komentarz

Będzie nam niezwykle miło, jeśli zostawisz swój komentarz - dziękujemy :)